XI LSA – 7 – 14 sierpnia 2006r.
Pod hasłem: „Nie pytaj o Polskę – piosenki Grzegorza Ciechowskiego i Republiki”
Pokaz: „Nie pytaj o Polskę”
Prowadzący: Iza Borkowska, Katarzyna Karolak-Koszańska, Darek Sikorski, Krzysiek Ryzlak
Pokaz: „Nie pytaj o Polskę”
Prowadzący: Iza Borkowska, Katarzyna Karolak-Koszańska, Darek Sikorski, Krzysiek Ryzlak
Zajęcia:
Uczestnicy
Krzysia Balińska, Justyna Baranowska, Kamil Baranowski, Agata Dębczyńska, Aneta Dogadalska, Michał Góral, Ola Grzelak, Kinga Janowska, Magda Jasińska, Klaudia Jaskuła, Zuzanna Kacprzak, Łukasz Kaczmarek, Martyna Kaniewska, Emilia Kolasińska, Piotr Koszański, Łukasz Król, Maciej Maciejewski, Paweł Nodzak, Piotr Panfil, Krzysztof Pawlak, Zuzanna Pawłowska, Jola Pietrkiewicz, Szymon Piotrowski, Michał Piwowarek, Magdalena Romaszko, Joanna Rosiak, Joanna Rybus, Kamila Sawicka, Agnieszka Senderowska, Przemek Sędzicki, Dominika Staniszewska, Paulina Śnieć, Iza Urbaniak, Maciej Walczak, Joanna Wierzbicka, Marta Zielińska, Bartek Zawadzki, Kasia Żmuda.
W pokazie warsztatowym wykorzystano utwory:
Halucynacje (fragment), Śmierć w bikini – piosenka, Poranna wiadomość (fragment), Tak…Tak…To ja – piosenka, System nerwowy (fragment), Kombinat (fragment), Telefony – piosenka, Masakra (fragment), Spać, nic więcej – z „Stan strachu”, Poranna wiadomość (fragment), Fanatycy ognia (fragment), Z rękami podniesionymi do góry – z „Stan strachu” (fragment), Biała flaga, Sexy doll – piosenka, Moja krew – piosenka, Nie pytaj o Polskę – piosenka.
- Warsztat taneczny – Izabella Borkowska
- Warsztat piosenki – Katarzyna Karolak-Koszańska
- Warsztat teatralny – Darek Sikorski
- Warsztat teatralny – Krzysztof Ryzlak
Uczestnicy
Krzysia Balińska, Justyna Baranowska, Kamil Baranowski, Agata Dębczyńska, Aneta Dogadalska, Michał Góral, Ola Grzelak, Kinga Janowska, Magda Jasińska, Klaudia Jaskuła, Zuzanna Kacprzak, Łukasz Kaczmarek, Martyna Kaniewska, Emilia Kolasińska, Piotr Koszański, Łukasz Król, Maciej Maciejewski, Paweł Nodzak, Piotr Panfil, Krzysztof Pawlak, Zuzanna Pawłowska, Jola Pietrkiewicz, Szymon Piotrowski, Michał Piwowarek, Magdalena Romaszko, Joanna Rosiak, Joanna Rybus, Kamila Sawicka, Agnieszka Senderowska, Przemek Sędzicki, Dominika Staniszewska, Paulina Śnieć, Iza Urbaniak, Maciej Walczak, Joanna Wierzbicka, Marta Zielińska, Bartek Zawadzki, Kasia Żmuda.
W pokazie warsztatowym wykorzystano utwory:
Halucynacje (fragment), Śmierć w bikini – piosenka, Poranna wiadomość (fragment), Tak…Tak…To ja – piosenka, System nerwowy (fragment), Kombinat (fragment), Telefony – piosenka, Masakra (fragment), Spać, nic więcej – z „Stan strachu”, Poranna wiadomość (fragment), Fanatycy ognia (fragment), Z rękami podniesionymi do góry – z „Stan strachu” (fragment), Biała flaga, Sexy doll – piosenka, Moja krew – piosenka, Nie pytaj o Polskę – piosenka.
Pokaz warsztatowy w obiektywie Łukasza Szatkowskiego
Prasa o XI LSA
Wspomnienia z warsztatów
LSA 2006 - moim zdaniem...
Dostawszy pozwolenie od swoich zwierzchników na to, by wyrazić swoje zdanie na temat warsztatów, które mam już za sobą, postanowiłem skorzystać z nadarzającej się okazji. Zdanie to będzie stronnicze - jakże by inaczej - bo mnie się podobało.
To były już moje trzecie warsztaty z cyklu Letnich Spotkań Artystycznych. I te okazały się niejako tymi najlepszymi, najpełniejszymi. A może po prostu dorosłem do tego, by rozumieć to, co każą mi śpiewać, tańczyć i robić na scenie.
Letnie Spotkania Artystyczne w roku 2002, pierwsze, w których miałem okazję uczestniczyć, trudno było jakkolwiek przeżywać wewnętrznie. Pokaz warsztatowy był, z tego, co pamiętam, zwykłym montażem kilku tańców, których uczyliśmy się przez pięć dni, pomiędzy które wplątane były drobne etiudy teatralne. Dodawszy do tego fakt, że ominęły mnie pierwsze dwa dni warsztatów, okaże się, że niewiele wyniosłem z tamtych Spotkań. Mentalnie. Bo fizycznie, jak każdego, dopadł mnie tzw. syndrom dnia trzeciego, który u mnie przypadł tuż przed pokazem warsztatowym. Kto późno przychodzi...
Rok później był "Bal w operze", w którym nie było mi dane uczestniczyć. Z powodów, których dziś już nie pamiętam.
W roku 2004 Letnim Spotkaniom Artystycznym przyświecało hasło "Zaproście mnie do stołu". I miały one przynajmniej jakiś konkretny scenariusz, co dla mnie było dość nowe tym przedsięwzięciu. Jak zwykle zajęcia były okupione wieloma wyrzeczeniami i sporym nakładem pracy (od 10 rano do 20 wieczorem). Ale nie potrafiłem odnaleźć w spektaklu i przygotowaniach spełnienia. Szło się, bo się szło. Pracowało, bo tak kazali. Przez więcej niż siedem dni stało się to moim nawykiem.
Zeszłoroczna "Stacja Kutno - W niemym kinie" stanowiła pewien wstęp do konkursu piosenek Jeremiego Przybory, który odbył się kilka miesięcy później w Kutnowskim Domu Kultury. I podobnie jak dwa lata wcześniej, i tym razem uczestniczyłem w pokazie tylko jako widz. Ale było ciekawie, kolorowo. Mogłem żałować, że znalazłem sobie na czas warsztatów inne zajęcie.
Aż w końcu przyszedł rok 2006. Na długo przed rozpoczęciem Letnich Spotkań Artystycznych powziąłem decyzję o udziale w nich. I od pierwszego dnia wakacji wszystkie moje działania były podporządkowane temu wydarzeniu. Każdy wyjazd, krótki bądź dłuższy, każde zajęcie, płatne bądź nie, były tak planowane, bym mógł bez przeszkód i w całości poświęcić się Spotkaniom i czerpać z nich możliwie dużo. I z każdym następnym dniem wakacji czułem, że zbliża się coś ważnego. Ale do samego końca nie przypuszczałem, że z całokształtu warsztatów uda mi się zaczerpnąć tak wiele.
Zaczęło się zgodnie z planem - 7. sierpnia o godzinie 10. Po krótkim, ale treściwym przywitaniu, zaczęliśmy pracę. I od razu na pełnych obrotach. I tak każdego dnia - od poniedziałku do niedzieli. Żeby w następny poniedziałek wyjść na scenę z pełną świadomością tego, co każdy z nas ma zrobić, co wszyscy razem i każdy z osobna chce przekazać. Dla osoby, która od pół roku nie miała styczności z czymkolwiek, co można by nazwać wysiłkiem fizycznym, a przez to pozbawionej tzw. sprawności fizycznej, pierwsze dni warsztatu tanecznego były stosunkowo trudnym przeżyciem. Próbowałem jednak przezwyciężyć każdą swą słabość, których mało nie było, sumiennie i aktywnie uczestniczyć w każdych zajęciach. Tę część planu udało mi się wykonać w znacznej części. Umiejętność śpiewania zatraciłem jakiś czas temu, w związku z czym zajęcia wokalne z początku też nie były tylko dobrą zabawą. Jednak jak się później okazało, i kilka dni warsztatu śpiewu nie przywróciło mi moich i tak nikłych zdolności w tym zakresie. Trudno. Przynajmniej się starałem.
Ciężko mi teraz powiedzieć, kiedy to dokładnie miało miejsce, ale szybko utwierdziłem się w przekonaniu (przeczucie zamieniło się w pewność), że biorę udział w czymś ważnym. W czymś, co ma dotrzeć nie tylko do widzów, których w nieznanej ilości spodziewaliśmy się na poniedziałkowym spektaklu, ale także do mnie. A być może i do pozostałych warsztatowiczów. I z każdym następnym dniem czułem się coraz bardziej związany z całym tym Kombinatem, który pracował na końcowy sukces Spotkań. Same zaś warsztaty stały się nie częścią, ale podstawą mojego ówczesnego życia, wokół których wszystko inne się kręciło. Poranne wstawanie na pierwsze zajęcia nie stały się niemiłym nawykiem, ale jedną z przyjemniejszych pór dnia. Do samego końca, do 14. sierpnia, co rano, przy pierwszym przebłysku przebudzonej świadomości, czułem całkiem przyjemny dreszcz na myśl o rychłym spotkaniu z ludźmi, z którymi miałem przyjemność współtworzyć, współpracować, współprzebywać. Chwile spędzone na warsztatach tanecznych, wokalnych i teatralnych sprawiały mi wiele nieopisanej przyjemności. Możliwość bycia z tymi, do których nie tyle przywykłem, co ich najzwyczajniej w świecie polubiłem. I ja starałem się być lubiany. I lubiany się czułem. I czułem się potrzebny. Potrzebny starałem się być.
I przyszedł w końcu dzień, kiedy dotarło do mnie, że to wszystko się lada dzień skończy. Ludzie, których towarzystwo trzymało mnie przy życiu, rozejdą się - każdy w swoją stronę. Atmosfera, którą oddychałem przez cały ten czas, rozpłynie się w tym samym momencie. A atmosfera ta zagęszczała się z każdą godziną pracy nad spektaklem. Nie pozostało zatem nic więcej, jak "jeszcze lepiej, jeszcze piękniej" oddać się zajęciu, którego się podjąłem. I w ten oto sposób, pełen radości czerpanej z codzienności, zaprawiony odrobiną goryczy rychłego rozejścia, dotrwałem do poniedziałku.
Poniedziałek, o dziwo, nastał po niedzieli.
Poniedziałek spełnienia.
Poniedziałek końca.
Od rana, zgodnie z warsztatowym rozkładem jazdy, zapodaliśmy generalną próbę. A potem poszliśmy po służbowe trampki, w których mieliśmy wystąpić parę godzin później.
Po zwyczajowo niedługiej przerwie na posiłek, trzeba było udać się do garderoby w celu przygotowania na spektakl. Bo było się ubrać, uczesać, umalować. Fryzurę urządziłem sobie według pomysłu własnego, którego prawdę mówiąc nie było. Wykonanie elementów makijażu powierzyłem osobie bardziej kompetentnej od siebie. Kobiecie. I już chwilkę później gotów byłem i czekałem cierpliwie na resztę swoich współkombinatorów, by razem z nimi udać się na miejsce i zatańczyć, czego uczono nas przez ostatnie siedem dni. Okutani w biało-czarną odzież, obuci w biało-czarne trampałki, ruszyliśmy watahą na Plac Marszałka Józefa Piłsudskiego, gdzie wyznaczoną mieliśmy plenerową scenę. Po niedługiej rozgrzewce indywidualnej, krótkim rozpoznaniu sceny, na której nie mieliśmy okazji przeprowadzić ani jednej próby, przyszła godzina rozpoczęcia spektaklu. Uśpieni bezsennie na bruku mogliśmy po raz ostatni wsłuchać się w muzykę Republiki i odetchnąć Letnim powietrzem. Przez następne 50 minut byłem tam, tańczyłem, grałem. Choć nie do końca, bo zdążyłem stać się częścią tej niewielkiej Polski, którą otoczyli widzowie. Po prostu byłem, tańczyłem, robiłem swoje. Możliwie najlepiej. Z pożytkiem dla ogółu. Dla Nich. I razem z Nimi klęczałem czekając na 36 par kajdanek, 36 wystrzałów milicyjnej broni. I razem z Nimi, ale na swój sposób, walczyłem o lepsze jutro. O lepsze dziś.
Ciemne chmury oszczędziły nam spektakl, ale sprzątać scenę przyszło nam w strugach deszczu. Już biało-czerwoni mogliśmy wrócić do Domu. Nad brzegiem stawu, za parawanem drzew, pod ulewną chmurą - zachód słońca tego wieczora wyglądał inaczej niż zwykle. Przepraszam za ten deszcz - to płakałem ja, że warsztaty dobiegły końca. A może po prostu płakano po Ciechowskim. Tak czy inaczej zalany tymi łzami do suchej nitki poszedłem pożegnać się z Nimi, podziękować za siedem dni wspólnej pracy. Pożegnanie to było dość długie i udane. Podziękować mogłem każdemu z osobna. Przekonać się dopiero wówczas, jak bardzo zdążyłem się do wszystkich przywiązać.
I tak oto, w zupełnie przyjemnej atmosferze, rozeszliśmy się w swoje strony. Każdy według swojego azymutu. Skończyły się oficjalnie LSA 2006. Ci ludzie są i będą, ale nigdy już w tym samym gronie. Muzyka jest i będzie, ale nigdy już w tej samej atmosferze. Puszczana do znudzenia, które i tak nigdy nie nadeszło. Od tamtego dnia o Letnie Spotkania Artystyczne 2006 muszę walczyć. Wysilić się nieco, by o nich nie zapomnieć.
Mój udział w spektaklu "Nie pytaj o Polskę" był moim głosem "na temat". Niekoniecznie głosem sprzeciwu. Bo choć w ojczyźnie różnie bywa, "póki my żyjemy, Ona żyje też". Trzecia czy Czwarta - bez różnicy.
Spotkania nie odbyłyby się, gdyby nie osoby, które je przygotowały. I z tego miejsca najgłębsze ukłony w stronę Krzyśka, Izy, Darka, Kasi (przepraszam, że bez "p.") i p. Radka. Ale gdyby nie uczestnicy, to też nie byłyby te same warsztaty. A były - jak dla mnie - niepowtarzalne. Chciałbym wymienić tu z imienia kilka osób, ale byłoby to nie fair wobec pozostałych, bo oni też składali się na końcowy efekt, sukces, współtworzyli.
Nie zapominajmy i wszystkich innych, którzy w samych warsztatach czynnie nie uczestniczyli, ale mieli swój wkład - choćby najdrobniejszy - w końcowy wyraz przedsięwzięcia.
W początkowym zamyśle miały być to tylko przysłowiowe "dwa słowa" na temat. Ale w tych dwóch nie zmieściłoby się nawet tytułowe "Letnie Spotkania Artystyczne". Mieć nadzieję pozostaje, że następne warsztaty z cyklu LSA będą równie udane i w imieniu organizatorów zaprosić na nie wszystkich zainteresowanych.
B.Z.
Dostawszy pozwolenie od swoich zwierzchników na to, by wyrazić swoje zdanie na temat warsztatów, które mam już za sobą, postanowiłem skorzystać z nadarzającej się okazji. Zdanie to będzie stronnicze - jakże by inaczej - bo mnie się podobało.
To były już moje trzecie warsztaty z cyklu Letnich Spotkań Artystycznych. I te okazały się niejako tymi najlepszymi, najpełniejszymi. A może po prostu dorosłem do tego, by rozumieć to, co każą mi śpiewać, tańczyć i robić na scenie.
Letnie Spotkania Artystyczne w roku 2002, pierwsze, w których miałem okazję uczestniczyć, trudno było jakkolwiek przeżywać wewnętrznie. Pokaz warsztatowy był, z tego, co pamiętam, zwykłym montażem kilku tańców, których uczyliśmy się przez pięć dni, pomiędzy które wplątane były drobne etiudy teatralne. Dodawszy do tego fakt, że ominęły mnie pierwsze dwa dni warsztatów, okaże się, że niewiele wyniosłem z tamtych Spotkań. Mentalnie. Bo fizycznie, jak każdego, dopadł mnie tzw. syndrom dnia trzeciego, który u mnie przypadł tuż przed pokazem warsztatowym. Kto późno przychodzi...
Rok później był "Bal w operze", w którym nie było mi dane uczestniczyć. Z powodów, których dziś już nie pamiętam.
W roku 2004 Letnim Spotkaniom Artystycznym przyświecało hasło "Zaproście mnie do stołu". I miały one przynajmniej jakiś konkretny scenariusz, co dla mnie było dość nowe tym przedsięwzięciu. Jak zwykle zajęcia były okupione wieloma wyrzeczeniami i sporym nakładem pracy (od 10 rano do 20 wieczorem). Ale nie potrafiłem odnaleźć w spektaklu i przygotowaniach spełnienia. Szło się, bo się szło. Pracowało, bo tak kazali. Przez więcej niż siedem dni stało się to moim nawykiem.
Zeszłoroczna "Stacja Kutno - W niemym kinie" stanowiła pewien wstęp do konkursu piosenek Jeremiego Przybory, który odbył się kilka miesięcy później w Kutnowskim Domu Kultury. I podobnie jak dwa lata wcześniej, i tym razem uczestniczyłem w pokazie tylko jako widz. Ale było ciekawie, kolorowo. Mogłem żałować, że znalazłem sobie na czas warsztatów inne zajęcie.
Aż w końcu przyszedł rok 2006. Na długo przed rozpoczęciem Letnich Spotkań Artystycznych powziąłem decyzję o udziale w nich. I od pierwszego dnia wakacji wszystkie moje działania były podporządkowane temu wydarzeniu. Każdy wyjazd, krótki bądź dłuższy, każde zajęcie, płatne bądź nie, były tak planowane, bym mógł bez przeszkód i w całości poświęcić się Spotkaniom i czerpać z nich możliwie dużo. I z każdym następnym dniem wakacji czułem, że zbliża się coś ważnego. Ale do samego końca nie przypuszczałem, że z całokształtu warsztatów uda mi się zaczerpnąć tak wiele.
Zaczęło się zgodnie z planem - 7. sierpnia o godzinie 10. Po krótkim, ale treściwym przywitaniu, zaczęliśmy pracę. I od razu na pełnych obrotach. I tak każdego dnia - od poniedziałku do niedzieli. Żeby w następny poniedziałek wyjść na scenę z pełną świadomością tego, co każdy z nas ma zrobić, co wszyscy razem i każdy z osobna chce przekazać. Dla osoby, która od pół roku nie miała styczności z czymkolwiek, co można by nazwać wysiłkiem fizycznym, a przez to pozbawionej tzw. sprawności fizycznej, pierwsze dni warsztatu tanecznego były stosunkowo trudnym przeżyciem. Próbowałem jednak przezwyciężyć każdą swą słabość, których mało nie było, sumiennie i aktywnie uczestniczyć w każdych zajęciach. Tę część planu udało mi się wykonać w znacznej części. Umiejętność śpiewania zatraciłem jakiś czas temu, w związku z czym zajęcia wokalne z początku też nie były tylko dobrą zabawą. Jednak jak się później okazało, i kilka dni warsztatu śpiewu nie przywróciło mi moich i tak nikłych zdolności w tym zakresie. Trudno. Przynajmniej się starałem.
Ciężko mi teraz powiedzieć, kiedy to dokładnie miało miejsce, ale szybko utwierdziłem się w przekonaniu (przeczucie zamieniło się w pewność), że biorę udział w czymś ważnym. W czymś, co ma dotrzeć nie tylko do widzów, których w nieznanej ilości spodziewaliśmy się na poniedziałkowym spektaklu, ale także do mnie. A być może i do pozostałych warsztatowiczów. I z każdym następnym dniem czułem się coraz bardziej związany z całym tym Kombinatem, który pracował na końcowy sukces Spotkań. Same zaś warsztaty stały się nie częścią, ale podstawą mojego ówczesnego życia, wokół których wszystko inne się kręciło. Poranne wstawanie na pierwsze zajęcia nie stały się niemiłym nawykiem, ale jedną z przyjemniejszych pór dnia. Do samego końca, do 14. sierpnia, co rano, przy pierwszym przebłysku przebudzonej świadomości, czułem całkiem przyjemny dreszcz na myśl o rychłym spotkaniu z ludźmi, z którymi miałem przyjemność współtworzyć, współpracować, współprzebywać. Chwile spędzone na warsztatach tanecznych, wokalnych i teatralnych sprawiały mi wiele nieopisanej przyjemności. Możliwość bycia z tymi, do których nie tyle przywykłem, co ich najzwyczajniej w świecie polubiłem. I ja starałem się być lubiany. I lubiany się czułem. I czułem się potrzebny. Potrzebny starałem się być.
I przyszedł w końcu dzień, kiedy dotarło do mnie, że to wszystko się lada dzień skończy. Ludzie, których towarzystwo trzymało mnie przy życiu, rozejdą się - każdy w swoją stronę. Atmosfera, którą oddychałem przez cały ten czas, rozpłynie się w tym samym momencie. A atmosfera ta zagęszczała się z każdą godziną pracy nad spektaklem. Nie pozostało zatem nic więcej, jak "jeszcze lepiej, jeszcze piękniej" oddać się zajęciu, którego się podjąłem. I w ten oto sposób, pełen radości czerpanej z codzienności, zaprawiony odrobiną goryczy rychłego rozejścia, dotrwałem do poniedziałku.
Poniedziałek, o dziwo, nastał po niedzieli.
Poniedziałek spełnienia.
Poniedziałek końca.
Od rana, zgodnie z warsztatowym rozkładem jazdy, zapodaliśmy generalną próbę. A potem poszliśmy po służbowe trampki, w których mieliśmy wystąpić parę godzin później.
Po zwyczajowo niedługiej przerwie na posiłek, trzeba było udać się do garderoby w celu przygotowania na spektakl. Bo było się ubrać, uczesać, umalować. Fryzurę urządziłem sobie według pomysłu własnego, którego prawdę mówiąc nie było. Wykonanie elementów makijażu powierzyłem osobie bardziej kompetentnej od siebie. Kobiecie. I już chwilkę później gotów byłem i czekałem cierpliwie na resztę swoich współkombinatorów, by razem z nimi udać się na miejsce i zatańczyć, czego uczono nas przez ostatnie siedem dni. Okutani w biało-czarną odzież, obuci w biało-czarne trampałki, ruszyliśmy watahą na Plac Marszałka Józefa Piłsudskiego, gdzie wyznaczoną mieliśmy plenerową scenę. Po niedługiej rozgrzewce indywidualnej, krótkim rozpoznaniu sceny, na której nie mieliśmy okazji przeprowadzić ani jednej próby, przyszła godzina rozpoczęcia spektaklu. Uśpieni bezsennie na bruku mogliśmy po raz ostatni wsłuchać się w muzykę Republiki i odetchnąć Letnim powietrzem. Przez następne 50 minut byłem tam, tańczyłem, grałem. Choć nie do końca, bo zdążyłem stać się częścią tej niewielkiej Polski, którą otoczyli widzowie. Po prostu byłem, tańczyłem, robiłem swoje. Możliwie najlepiej. Z pożytkiem dla ogółu. Dla Nich. I razem z Nimi klęczałem czekając na 36 par kajdanek, 36 wystrzałów milicyjnej broni. I razem z Nimi, ale na swój sposób, walczyłem o lepsze jutro. O lepsze dziś.
Ciemne chmury oszczędziły nam spektakl, ale sprzątać scenę przyszło nam w strugach deszczu. Już biało-czerwoni mogliśmy wrócić do Domu. Nad brzegiem stawu, za parawanem drzew, pod ulewną chmurą - zachód słońca tego wieczora wyglądał inaczej niż zwykle. Przepraszam za ten deszcz - to płakałem ja, że warsztaty dobiegły końca. A może po prostu płakano po Ciechowskim. Tak czy inaczej zalany tymi łzami do suchej nitki poszedłem pożegnać się z Nimi, podziękować za siedem dni wspólnej pracy. Pożegnanie to było dość długie i udane. Podziękować mogłem każdemu z osobna. Przekonać się dopiero wówczas, jak bardzo zdążyłem się do wszystkich przywiązać.
I tak oto, w zupełnie przyjemnej atmosferze, rozeszliśmy się w swoje strony. Każdy według swojego azymutu. Skończyły się oficjalnie LSA 2006. Ci ludzie są i będą, ale nigdy już w tym samym gronie. Muzyka jest i będzie, ale nigdy już w tej samej atmosferze. Puszczana do znudzenia, które i tak nigdy nie nadeszło. Od tamtego dnia o Letnie Spotkania Artystyczne 2006 muszę walczyć. Wysilić się nieco, by o nich nie zapomnieć.
Mój udział w spektaklu "Nie pytaj o Polskę" był moim głosem "na temat". Niekoniecznie głosem sprzeciwu. Bo choć w ojczyźnie różnie bywa, "póki my żyjemy, Ona żyje też". Trzecia czy Czwarta - bez różnicy.
Spotkania nie odbyłyby się, gdyby nie osoby, które je przygotowały. I z tego miejsca najgłębsze ukłony w stronę Krzyśka, Izy, Darka, Kasi (przepraszam, że bez "p.") i p. Radka. Ale gdyby nie uczestnicy, to też nie byłyby te same warsztaty. A były - jak dla mnie - niepowtarzalne. Chciałbym wymienić tu z imienia kilka osób, ale byłoby to nie fair wobec pozostałych, bo oni też składali się na końcowy efekt, sukces, współtworzyli.
Nie zapominajmy i wszystkich innych, którzy w samych warsztatach czynnie nie uczestniczyli, ale mieli swój wkład - choćby najdrobniejszy - w końcowy wyraz przedsięwzięcia.
W początkowym zamyśle miały być to tylko przysłowiowe "dwa słowa" na temat. Ale w tych dwóch nie zmieściłoby się nawet tytułowe "Letnie Spotkania Artystyczne". Mieć nadzieję pozostaje, że następne warsztaty z cyklu LSA będą równie udane i w imieniu organizatorów zaprosić na nie wszystkich zainteresowanych.
B.Z.